Po zakończeniu negocjacji w sprawie warunków przyjęcia Polski do Unii Europejskiej, w całym kraju ruszyła wielka kampania informacyjna, mająca przekonać obywateli do głosowania na tak w zaplanowanym na początek czerwca referendum. Rząd, parlament i prezydent, a w ślad za nimi media, zajmują się teraz głównie tym właśnie tematem. A cała kampania w miarę zbliżania się terminu referendum będzie się nasilać.
Jak już pisałem miesiąc temu, uważam, że integracja Polski z Unią Europejską jest dla naszej białoruskiej społeczności wielką szansą. Wierzę, że dzięki temu Podlasie szybko zbliży się cywilizacyjnie przynajmniej do województw Polski zachodniej.
Pisząc ten felieton, przejrzałem przysłane kilka miesięcy temu materiały z konferencji, którą wiosną ub.r. zorganizował Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej w Gliwicach. Była ona poświęcona perspektywom mniejszości narodowych w kontekście przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Wyczytałem tam, że doświadczenia innych krajów jednoznacznie wskazują, że integracja europejska nie prowadzi do osłabienia tożsamości etnicznej i narodowej obywateli. Chociaż niektóre państwa członkowskie wciąż mają z mniejszościami pewne problemy. Niemcy na przykład nie mogą się uporać z Turkami a Francuzi z Algierczykami.
Mój umiarkowany entuzjazm wobec integracji nie jest na pewno spowodowany ewentualnymi profitami dla, powiedzmy, „Czasopisu” z tytułu funduszy unijnych. Bo – jak wyczytałem we wspomnianych materiałach – w obowiązującej polityce wspólnoty „nie ma specjalnego programu na rzecz wspomagania kulturowej odmienności mniejszości i ochrony ich praw do kultywowania etnicznej, religijnej i językowej tożsamości”. Ale obowiązujące tam prawodawstwo na sprawy mniejszości jest bardzo uczulone, chroniąc je przed najmniejszymi przejawami nacjonalizmu. Atrakcyjna – także dla nas – może być obowiązująca w UE wizja Europy regionów. Przykład Flamandów, Katalończyków czy Bretończyków dowodzi, że Białorusini z Podlasia na integracji mogą skorzystać także gospodarczo.
Tymczasem z badań przeprowadzonych przez „Rzeczpospolitą” wynika, że wśród mieszkańców naszego województwa poparcie dla wstąpienia Polski do Unii Europejskiej jest najmniejsze w kraju. Integrację popiera tylko 39 proc. Podlasian, zaś jej przeciwników jest aż 48 proc. Trudno powiedzieć, na ile te wskaźniki dotyczą naszej społeczności, ale entuzjazmu raczej nie widać. Oczekuje ona – szczególnie mieszkańcy wiejskich gmin i miasteczek – by ktoś rzeczowo i prostym językiem powiedział, jakie korzyści (również zagrożenia) niesie ze sobą integracja europejska. Do referendum zostało jeszcze kilka miesięcy i wierzę, że kampania informacyjna nie będzie, jak teraz, ograniczać się tylko do spraw politycznych, często przybierając formę propagandy.
Podczas gdy Polska wchodzi do UE, za wschodnią granicą też powstaje wspólnota państw i to na podobnych zasadach. Od prawie już dziesięciu lat budują ją Białoruś i Rosja, a integracja co jakiś czas przybiera nowe formy. Przypomnijmy, że latem ub.r. Władimir Putin zaproponował prezydentowi Aleksandrowi Łukaszence, by Białoruś po prostu stała się częścią Federacji Rosyjskiej. Na linii Mińsk – Moskwa wybuchł głośny spór, powiało chłodem. Polskie media od razu – nie ukrywając satysfakcji i poczucia ulgi – niemalże obwieściły koniec ZBiR-a (Związku Białorusi i Rosji). Także nasz Sokrat Janowicz w artykule w tygodniku „Polityka”, przedrukowanym jednocześnie w październikowym numerze „Cz”, oświadczył, że „czas Aleksandra Łukaszenki minął” a Białoruś „pozostanie na dające się przewidzieć lata tym czym jest”.
Jak się okazało, te prognozy były – przynajmniej na razie – przedwczesne. Łukaszenka rzeczywiście próbował wykonać „zwrot na Zachód” (m.in. chciał pojechać do Pragi na szczyt NATO), jednak to mu się nie udało. 14 krajów UE wydało zakaz wpuszczania go i jego ministrów na terytorium swych państw. Kierunek zachodni został dla Mińska niemal całkowicie zamknięty. Pozostał Wschód. Republika Białoruś utrzymuje żywe stosunki dyplomatyczne tylko z takimi krajami jak Wietnam, Turkmenia czy Korea Północna, a ostatnio podpisała traktat o przyjaźni i współpracy z Kirgistanem.
Próba zwrotu Łukaszenki na Zachód – jak oceniają dziś obserwatorzy – była głównie próbą wywarcia nacisku na Moskwę. W tym samym celu Białoruś zamknęła lub zapowiedziała zamknięcie rosyjskich stacji radiowych i telewizyjnych nadających z Moskwy (mimo że ponad 75 proc. Białorusinów czerpie informacje głównie z tych właśnie mediów).
Rosja w tej grze nie pozostawała w tyle. Zagroziła obcięciem dostaw gazu, domagając się zmian w prywatyzacji Biełtransgazu, a faktycznie oddania kontroli nad nim rosyjskiemu Gazpromowi.
W końcu grudnia obie strony znów się porozumiały i w połowie stycznia jak gdyby nigdy nic odbył się kolejny szczyt Związku Białorusi i Rosji, na którym ustalono, że wspólnota obu państw powstanie na wzór Unii Europejskiej. Już w marcu ma być gotowa konstytucja ZBiR, a za dwa lata rosyjski rubel stanie się wspólną walutą.
Wracając do integracji europejskiej, nie podoba mi się straszenie Białorusią, mówienie, że „podzielimy jej los, gdy nie wstąpimy do Unii Europejskiej”. Zbytnim uproszczeniem, dla nas bolesnym, jest powtarzane przez euroentuzjastów z Podlasia stwierdzenie, że wielowiekowe przebywanie naszego regionu pod wpływem wschodniej kultury i cywilizacji przyczyniło się do regresu cywilizacyjnego tych ziem i dlatego należy łączyć się z zamożnym Zachodem. Wcale nie dlatego. A związki ze wschodem – tak w kulturze, jak i w gospodarce – miały i wciąż mają wiele plusów.