Pod koniec ubiegłego roku ukazała się w wałbrzyskim wydawnictwie „Ruta” książka naszej niepokornej pisarki Tamary Bołdak-Janowskiej.
„Ta powieść jest po prostu za szybka, któż ją wytrzyma”.
Chcę w tym miejscu zwrócić uwagę, że wydawnictwo „Ruta” należy do najbardziej prestiżowych w kraju i nie drukuje byle czego. Żaden z naszych lokalnych gryzipiórków nie miałby żadnych szans na zaistnienie tam. Szkoda tylko, że kolesiostwo takie, przestarzałe i sklerotyczne, nie jest w stanie choćby na moment zrezygnować z błaznowania, z udawania i ustąpić miejsca w lokalnej prasie ważnemu zjawisku. Czy ktoś z was zauważył tę książkę? Czy nasi dziennikarze przynajmniej ją przeczytali? Chyba nie, bo gdyby przeczytali, to by i napisali..., bo trudno przejść obojętnie wobec Kostka Gila! Tylko ile osób tak naprawdę potrafi w tym kraju czytać? Nie mówię zaraz o tym, żeby czytelnik był wielce uczony, jakiś mądry nadzwyczaj, tu wystarczy odrobina wrażliwości, inteligencji i kultury. Odrobina duchowego taktu i odwagi.
W moim odczuciu powieść Tamary jest jedną z najlepszych powieści wydanych w Polsce. Jedną z najciekawszych, jakie do tej pory czytałam.
Poza tekstem – ilustracje autorki. Ludziki i strzępki ludzików, stworki paraludzikowate i samonaśmiewające się kreski, kreseczki i linie. Komponujące się ze słowem wywracającym czas do góry nogami i wszystkie rzeczy znane...ale nie poznane. To czarodziejskie, rewolucyjne często słowo (tam nie jest tak jak w tzw. poprawnych tekstach, tam jest poprawność zbuntowana, wykolejona, rezygnująca z własnej nudy) ma wspaniałą moc nie tylko drążenia ludzkiej egzystencji. To co mi się bardzo tu podoba, to to, że Tamara słowem ratuje – być może nawet nieświadomie – zwykłego człowieka. Ona wyławia jego urodę (i brzydotę) egzystencjalną i zwielokrotnia swoją cudowną wyobraźnią, sercem i niespokojną inteligencją. Ona zwykłemu człowiekowi pozwala na królowanie we własnym świecie, w świecie sztuki i poszarpanych pragnień. Kto się przejmuje naszymi lękami, naszymi pragnieniami w pracy, w szkole, w państwie? Kto nam daje prawo być sobą w świecie, gdzie panuje nie tylko przemoc ekonomiczna i gospodarcza, ale także przemoc biologiczna? Śmierć.
Zapomniałam, że miałam nie pisać o samej książce. Za miesiąc bowiem ukaże się (mam nadzieję) mój wywiad z autorką. Tam porozmawiam z nią konkretnie o tej książce.
Teraz kilka słów na inny temat. Przyznam, że trochę trudno ostatnio pisze mi się notatki. Może dlatego, że miewam często takie stany (wiem, że nie brzmi to dobrze!), kiedy chcę widzieć świat tylko od strony kształtów, zapachów, barw, dźwięków. Bez żadnych interpretacji, bez myślenia. Serio: bezmyślność w obcowaniu ze światem jest dla mnie relaksująca! Przez całe dzieciństwo kombinowałam, uciekałam w świat imaginacji, marzeń, zmyśleń. Kiedy w domu działo się źle, nie widziałam zwykłych rzeczy, nie czułam mocy ścian, podłogi, drzewa za oknem wydawały mi się zbędne. Liczyło się tylko jedno: uciec z tego świata konkretnego, realnego – jak najdalej! Tam gdzie jest cisza wokół mnie, gdzie jest bezpiecznie, gdzie może schronić się moje przerażone „ja”. Bardzo rzadko zdarzały się chwile, kiedy mogłam patrzeć na najbliższy świat bez lęku. I wtedy był on jakiś obcy... Nie byłam przyzwyczajona do swego najbliższego domu. To nie jest dla dziecka najszczęśliwsza sytuacja, mimo że wyobraźnia jest jedyną często deską ratunku przed obłędem... Ale teraz, gdy jestem dorosła, mogę sobie zafundować czasami odrobinę tego luksusu i poczuć jak cudowny bywa świat dosłowności, świat pozaludzki, pozajęzykowy, gdzie zwykły dotyk do zwykłej szklanki z herbatą może uszczęśliwić. Idzie wiosna i chcę na nią patrzeć, bezmyślnie... Ile we mnie sprzeczności!!! No cóż, tak to z nami bywa, nie jesteśmy jednolici, jak linijki z cyferkami.
Dzieciństwo to mit.
Człowiek powracając do dzieciństwa postrzega siebie poprzez mit. A zatem postrzega się poprzez zafałszowanie.
Może i więcej słońca było w dzieciństwie tych, którzy mieli szczęśliwą sytuację i rodzice świecili im z góry, łącząc swój wzrok z niebieską przestrzenią. Ale czy pamiętacie? Każdy z nas wtedy marzył: jak cudownie będzie kiedyś, w przyszłości, w dorosłości. Mieliśmy marzenia. I one też świeciły.
Człowiek dorosły powraca do dzieciństwa, kiedy boleśnie odczuje, że tamte marzenia się nie spełniły. I wszystko, wszystkie dni wokół tego niespełnienia szarzeją, posępnieją, nabierają goryczy.
Powraca zatem do raju utraconego, bo wie, że w obecnej swojej rzeczywistości (w stracie) nie potrafi się już nabrać na żadną baśń, mimo że bardzo by tego pragnął. I tylko poprzez wspomnienia o dzieciństwie nabiera się po raz drugi.