Czasopis

Białoruskie pismo społeczno-kulturalne

05/2003


Od Redaktora

Wstąpienie Polski do Unii Europejskiej, co ma nastąpić równo za rok, już dziś jest niemal pewne. By formalnościom stało się zadość, potrzebne jest tylko czerwcowe referendum i ratyfikacje traktatu w krajach Piętnastki do końca grudnia.

Już pisałem, że przynależność Polski do zjednoczonej Europy będzie korzystna także dla naszej mniejszości. Przede wszystkim dlatego, że unijne prawo jest szczególnie uczulone na najmniejsze nawet przejawy nacjonalizmu i szowinizmu, które to cechy – jak pokazuje historia – w innych geopolitycznych uwarunkowaniach u Polaków (i nie tylko u nich) mogą odrodzić się bardzo szybko.

W Unii Europejskiej na pewno nie będziemy wolni od wielu innych zagrożeń, tak dotyczących zachowania własnej tożsamości, kultywowania tradycji, jak i poziomu życia w naszym regionie. Musimy jednak przygotować się na nowe wyzwania, które niesie proces integracji. Bo dziś większość obaw z tym związanych wynika głównie z mnóstwa krążących mitów i niepotrzebnych emocji. A przede wszystkim ze zwykłej niewiedzy.

Niestety, kampania informacyjna rządu przyniosła jak na razie bardzo znikomą wiedzę o tym, co czeka Polaków po wstąpieniu do UE. Wydane w milionowych nakładach kolorowe broszury odbierane są jak ulotki reklamowe, podobnie jak spoty radiowe i telewizyjne. Do powołanych w każdej gminie dwuetatowych centrów informacji europejskiej prawie nikt się nie zgłasza.

Do akcji włączono też studentów, uczniów szkół średnich, a nawet gimnazjów i starszych klas szkół podstawowych. Co prawda młodzież poniżej 18-tego roku życia nie może głosować i do referendum nie pójdzie, ale to przede wszystkim o jej losach zadecydują dorośli, podejmując decyzję o przystąpieniu Polski do UE. Biorąc to pod uwagę w każdej szkole i gimnazjum w ostatnich tygodniach odbyło się forum europejskie. W jednym z nich, w Gródku, uczestniczyłem w połowie kwietnia. Spotkanie zostało zorganizowane z wielką pompą – zaproszono przedstawicieli władz wszystkich szczebli, duchownych, dziennikarzy... Odniosłem wrażenie, że było to forum nie tyle dla młodzieży, co dla miejscowych elit. I słusznie, bo to one przecież najbardziej kształtują lokalną opinię społeczną.

W programie gródeckiego forum, a jakże, nie zabrakło najbardziej interesującego mnie tematu, czyli dotyczącego mniejszości narodowych i religijnych. Do jego omówienia zostali zaproszeni poseł SLD, redaktor naczelny „Przeglądu Prawosławnego”, Eugeniusz Czykwin oraz jego zastępca, red. Anna Radziukiewicz. Wystąpili, co znamienne, jako pierwsi. Inne sprawy, w tym polityczne i gospodarcze, znalazły się w dalszych punktach programu.

Poseł Czykwin zwrócił uwagę, że w Unii Europejskiej Polska będzie wyjątkiem, jako kraj prawie jednonarodowy i jednowyznaniowy. – Ale jako Białorusini, prawosławni – powiedział – będziemy tam w mniejszości podwójnie. Czykwin przyznał, że uchwalenie w tej kadencji Sejmu ustawy o mniejszościach narodowych będzie mało realne oraz wyraził obawę, czy obowiązujące w Unii prawo swobodnego obrotu ziemią nie będzie zagrożeniem dla tożsamości regionu. – Wykup ziemi naszych przodków może zmienić układ etniczny tych terenów – mówił. Red. Anna Radziukiewicz zwróciła uwagę, że z chwilą rozszerzenia UE wiele obszarów typowo prawosławnych przejdzie pod wpływy cywilizacji zachodniej. – Nasza Białostocczyzna – powiedziała – zawsze była granicą między światem ruskim, bizantyńskim a łacińskim, zachodnim i dlatego do nowej Europy będziemy mogli wnieść swoje bogate wartości kulturowe.

Red. Radziukiewicz przestrzegała jednak, że wejście Polski do UE to dla prawosławnych i Białorusinów wielkie wyzwanie. – Jeśli nic nie będziemy robili, to w Europie się rozmyjemy – powiedziała.

Słuchając tych wystąpień przypomniałem słowa metropolity Sawy, które rok temu wypowiedział pod adresem polskich władz z premierem Leszkiem Millerem na zakończenie Hajnowskich Dni Muzyki Cerkiewnej: „Nie może być zjednoczonej Europy bez prawosławia!” I jeszcze bardziej utwierdziłem się w przekonaniu, że tożsamość religijną w oderwaniu od narodowej utracimy w UE bardzo szybko. W liberalnej Europie, do której zmierzamy, mimo obowiązujących tam powszechnych swobód, nie ma zachęcającej atmosfery społecznej do praktykowania religii. Świątynie stoją najczęściej puste, są problemy z powoływaniem kapłanów, duchowni, aby się utrzymać, muszą pracować zawodowo, a wierni zamiast na tacę płacą dobrowolny podatek ze swych poborów (wiem, że tak jest w Niemczech).

W poszerzonej Wspólnocie – poza Grecją – prawosławnych wciąż będzie niewielu. Przykład Rosjan we Francji – w dużej części potomków carskiej emigracji – dowodzi, że dużo łatwiej jest zachować własną religię w ścisłym powiązaniu z kulturą i tradycją swego narodu, niż porzucając je. Dlatego tzw. prawosławni Polacy z naszego etnicznie białoruskiego Podlasia w Unii Europejskiej rozpłyną się jako pierwsi. Dotąd utożsamiali się oni z polskością, ale w odniesieniu do państwa, a nie polskiej kultury i tradycji narodowej, gdzie prawosławie zawsze było czymś obcym, a nawet wrogim (dystans pozostał do dziś). A do czego odwołają się w Unii Europejskiej, będącej przecież związkiem ojczyzn, a nie federacją państw? Staną się „prawosławnymi Europejczykami”?