Przychodził termin zapłaty raty podatku gruntowego. Tato zawsze robił taki wybór: tego prosiaka podchowamy i zabijemy na święta, a tego sprzedamy na podatek. Ten prosiak, który był przeznaczony na podatek, zazwyczaj lepiej wyglądał, był ładniejszy, większy. Czasem sprzedawaliśmy jałówkę. Tata wyjeżdżał wcześnie na targ, zwykle wtedy jeszcze spaliśmy. Mama budziła nas jednak tego dnia nieco wcześniej niż zawsze i jeszcze przed śniadaniem kazała klęczeć przed świętym obrazem, modlić się i prosić Boga, żeby tata sprzedał świniaka. W tym czasie sama zajmowała się porannym obrządkiem. Nie było na tę okazję specjalnej modlitwy – każdy modlił się na swój sposób, jak umiał. Wo imia Otca i Syna, żeb Boh dał i tato świniu prodał. Potem siedzieliśmy w oknach i wyglądaliśmy powrotu taty. Jak udało mu się sprzedać, przywoził dla nas białą “kupną” bułeczkę i bochenek pytlowego chleba. Jakże to było dobre! Zjadaliśmy szybko wszystko na sucho, bo nie zawsze było mleko do popicia.
Zazwyczaj ojcu nie udawało się sprzedać świniaka za pierwszym razem. Wracał wtedy do domu smutny i zły. Mówił, że Żydzi opanowali rynek i dyktowali swoje ceny, wiedząc że chłop pilnie potrzebuje pieniędzy. Żydzi dobrze znali poszczególnych chłopów. Podchodził któryś do ojca i mówił: Nu, Paweł, za tego chudzielca mogę ci dać ileś tam... Zazwyczaj, mówił tato, połowę wartości.
Jak trzeba było załatwić jakąś sprawę, to szło się do Żyda. Pożyczyć pieniądze – też do Żyda. Opowiadali starsi ludzie, że budynek na bóżnicę w Orli Żydzi kupili za 100 rubli, ale zebranych po jednej kopiejce w jedną noc – tak sobie zażyczyła caryca. I Żydzi zebrali. W Orli było dużo Żydów. Opowiadano też, że w szabas wszyscy oni szli nad rzekę i przyglądali się lustru wody. Jak któryś nie zauważył swego odbicia, był to znak, że w tym roku umrze. W czasie świąt Żydzi nie mogli nic robić. Wynajmowali więc do pracy chrześcijan, których nazywali gojami. Podczas jednego ze świąt wynajmowali dodatkowo tak zwanego hamana, którego w czasie modłów w bóżnicy popychali jeden do drugiego. Dobrze za to płacili, dlatego znajdowali się chętni (szli w przebraniu), choć była to poniżająca służba.
Z drugiej strony chrześcijanie urządzali Żydom różne psikusy. W czasie nocnego nabożeństwa, gdy Żydzi pochylali się w modlitwie do ziemi, wpuszczano przez okno kilka gawronów. Gawrony leciały do światła i gasiły przy tym płonące świece. Wtedy pogrążony w modlitwie Żyd nie wiedział, co się dzieje. Jak już gawrony pogasiły wszystkie świece i zrobiło się ciemno, wtedy zaczynały uderzać na oślep o ściany i spadać na modlących się Żydów. Potem Żydzi w czasie swoich nocnych modłów pilnowali już bóżnicy.
Lepszy mały handelek...
Handel był całkowicie opanowany przez Żydów. Żyd był grzeczny, usłużny, nigdy się nie obrażał, umiał przekonać kupującego, wmówić mu, że sam będzie stratny dla dobra klienta, gdy temu coś się szczególnie podoba. Kiedyś ojciec kupił odświętny garnitur. Przywiózł go do domu, a tu okazało się, że jest za duży, za luźny. Mama zapytała go, czy mierzył garnitur przed kupnem. Ojciec odpowiedział, że tak: Mierzyłem i widziałem w lusterku – jak oglądałem przód, Żyd ściągnął garnitur z tyłu i wyglądał ładnie, jak patrzyłem z tyłu, Żyd ściągnął z przodu i tył też dobrze leżał.
Żydzi trudnili się też handlem obwoźnym. Jeździli po wsiach furmanką i za szmaty dawali artykuły gospodarstwa domowego. Można było otrzymać między innymi kamionkowe garnki. Żyd brał taki garnek i uderzał kantem po desce – że niby taki mocny. Mama zadowolona przyniosła raz taki garnek do domu i mówi: Zobacz, bat’ku, kupiłam kamienny garnek, którego nie można pobić. I aby to udowodnić, uderzyła całym dnem o próg. I garnek rozleciał się na kawałki.
Po radę też często szło się do Żyda, bo byli oni lepiej wykształceni. Lekarze, adwokaci – byli przeważnie Żydami. Bywało, że chłopcy, żeby zdobyć trochę grosza na wódkę czy papierosy, podkradali u ojca worek zboża i wieźli do Żyda. Nazywało się to: zanesti tchora do Żyda (zanieść tchórza do Żyda). Znajomy Żyd mówił: Paweł, pamiętaj, lepszy mały handelek jak duży szpadelek.
Żyd musi oszukać
W dni targowe przez naszą wieś jechali Żydzi z Orli do Bielska Podlaskiego. Wieźli różne towary wyrabiane w Orli lub sprowadzane z zagranicy. Z powrotem jechali obładowani mąką, zbożem, na wozach tłoczyły się świnie, przy wozach szły konie, krowy, jałówki. Nie wiem dlaczego, ale nie lubiliśmy Żydów. W społeczeństwie było przekonanie, że Żyd zawsze musi oszukać naszego brata. Dzieci straszono Żydami – kazano chować się, uciekać przed nimi, bo zabiorą na macę.
Pewnego razu, po dużym jarmarku, wracało z Bielska do Orli sporo Żydów. Na ostatnich furmankach jechali ci, których towar pojechał już na samym początku, na pierwszych wozach. Nazbierało się chyba z dwunastu rosłych silnych chłopaków i pochowali się za płotem, w chlewku i w sieni naszego domu. Nas, małe dzieci, posadzili w rowie i powiedzieli, co mamy robić, jak będzie przejeżdżać ostatnia furmanka z Żydami. Fura nadjechała i zgodnie z zaleceniami każdy z nas zdjął czapkę i zaczął głośno liczyć Żydów na furmance. Pokazywaliśmy Żyda palcem, głośno mówiliśmy: “raz” i wkładaliśmy palec do czapki, potem pokazywaliśmy następnego, mówiliśmy: “dwa” i znowu palec do czapki... Jak policzyliśmy już wszystkich, pluliśmy do czapek, “zamykaliśmy” je, kładliśmy na kolano albo na ziemię i mocno tłukliśmy ręką po tych czapkach “z Żydami”. Po takim przywitaniu Żydzi zeskakiwali z furmanki i biegli nas bić. A na to właśnie czekali schowani chłopcy. Uzbrojeni w kije wybiegali do Żydów i mieli pretensje, że oni, starzy handlarze, biją nasze małe dzieci, które nic im nie zrobiły, tylko bawiły się w wyliczankę. Żydzi wtedy szybko wskakiwali na furmankę i odjeżdżali.
Narzędzia rolnicze, kosy też sprzedawał Żyd i miał z tego dość dobry “giszeft”. Przed sianokosami w każdy dzień targowy zapraszał do swego sklepu naszego sąsiada, beznogiego Kundrata. Kundrat stracił nogę na wojnie, dorobił więc sobie drewniany kostyl. Miał on jedną ważną umiejętność – potrafił wybrać dobra kosę. Brał narzędzie do ręki, obmacywał, stukał o kamień i przykładając kosę do ucha wsłuchiwał się w jej dźwięk. Mówił wtedy: dobra, ostra, miękka, twarda, a ta to kawałek blachy – taką odrzucał na bok. Żyd płacił mu dniówkę. Miał powodzenie – chłopi ustawiali się w kolejkę i czekali aż Kundrat wybierze dobrą kosę.
Kundrat w końcu zmarł. Zbliżały się sianokosy, pojechaliśmy więc z ojcem do Żyda po nowe kosy. Tato oszukał Żyda i powiedział, że beznogi Kundrat prosił, aby ten wybrał mu i sprzedał dwie dobre kosy. Żyd wybrał i okazały się dobre. Zapytałem więc ojca, skoro Żyd sam potrafi wybrać dobra kosę, po co płacił dodatkowo za pracę Kundratowi? Ojciec odrzekł na to: Widzisz, synku, Żyd jest chytry, on wie, że wszyscy ludzie w okolicy wiedzą o tym, że Kundrat w dni targowe wybiera dobre kosy, a to jest nasz chłop, on nie oszuka. Dlatego płacili drożej i kupowali akurat u tego Żyda. Te odrzucone kosy oddawane były z powrotem do fabryki. Jakby wybierał i sprzedawał sam Żyd, każdy by powątpiewał, czy nie wcisnął mu byle jaką blachę.
Nie wiem, kto i dlaczego wyrabiał Żydom taką opinię. Żyda przecież nikt nigdy nie widział pijanego, nie było też wśród nich złodziei.
Cdn